Kiedy zapisywałem się do swojej pierwszej grupy typerskiej, miałem w portfelu 1500 zł. Byłem przekonany, że to wejściówka do elitarnego klubu ludzi, którzy zarabiają na oglądaniu meczów i piciu piwa. Miałem 27 lat, zero dzieci, zero kredytów, głowę pełną „pewniaków” i złudne poczucie, że jestem mądrzejszy od zawodowych analityków.
Co znajdziesz w artykule?
Najpierw wygrałem, a potem przegrałem
Nie chcę zdradzać dokładnych nazw grup, ale jeśli korzystasz z Facebooka czy Telegrama, na pewno widziałeś takie reklamy: „100% skuteczności, ROI 30%, zarabiaj na sporcie razem z nami”. Screeny z wygranymi kuponami, opisy „pewniaków”, prywatne kanały z dostępem za 100 zł miesięcznie. Wtedy myślałem, że to coś w rodzaju klubu inwestorów – elita wtajemniczonych, którzy znaleźli sposób na system.
Na początku szło dobrze. W październiku byłem do przodu 330 zł. W listopadzie już 800 zł na plusie. Czułem się jak gość z „Wilka z Wall Street”, tylko że w wersji bukmacherskiej. Potem zaczęły się schody. Raz nie zdążyłem postawić zakładu, bo kurs zmienił się w pięć minut. Innym razem grałem taśmę, która była pewna „na 99%” – przegrał ostatni mecz po golu w 87. minucie. W marcu byłem już 700 zł w plecy.
Ale chciałem się dowiedzieć jak grają najlepsi. Ci, którzy przeważnie wygrywają. Bo przecież nie zawsze wygrywa bukmacher.
Przeczytaj również: Raport eksperta: Bukmacher bez podatku. Co naprawdę się za tym kryje?
Poznałem zawodowca
Według badań Uniwersytetu Kalifornijskiego tylko 4% graczy zakładów bukmacherskich zarabia na tym jakiekolwiek pieniądze. Napisałem do Marcina z Poznania – koleś miał opinię legendy, która wyciąga z buków 10k miesięcznie. Spotkaliśmy się na stacji benzynowej. Przyszedł w bluzie z naciągniętym kapturem, bo „nie pokazuje twarzy”. Atmosfera jak z „Mr. Robot”.
Siedzieliśmy na ławce, jadł hot-doga i mówił:
„99% ludzi nie umie grać. Stawiają taśmy, jakieś systemy, a ja gram single. Tylko single z wysokim value. Obstawiam, co widzę, nie co chcę zobaczyć”.
Pokazał mi swoją historię zakładów. Rzeczywiście, same single – NBA, tenis stołowy, jakieś egzotyczne ligi piłkarskie.
„Nie ma w tym żadnego romantyzmu. Siedzisz po nocach i szukasz kursu, który nie pasuje do reszty. Stawiasz. I tak w kółko”.
Marcin od pięciu lat nie pracuje na etacie. Ale sam przyznaje:
„Raz mi zawiesili konto, raz limitowali stawkę na 2 zł. W Polsce bukmacher nie jest twoim kumplem”.
Marcin faktycznie żyje z tego od lat. Tylko, że Marcin nie śpi. Marcin wstaje o 4:30 rano, żeby złapać kurs, zanim zmienią linie. Marcin ma konta u 11 operatorów, podczas gdy w Polsce jest 18 legalnych bukmacherów. Marcin nie ma wakacji.
„Chcesz żyć z obstawiania meczów? To zapomnij o weekendach. O urlopie. O planach”.

W Internecie roi się od historii o typerskich guru
Ale większość z nich to oszuści, a nie sprytni gracze. Zazwyczaj wygląda to tak, że koleś zbiera grupę ok. 50 osób. Sam nie obstawia – kopiuje analizy, korzysta z ChatGPT i generuje „pewniaki”. Kiedy mleko się rozlewa, znika.
To często rodzi dramaty. Ludzie miesiącami mu ufają, nawet jak typy z reguły są nietrafione. Zastawiają w lombardach auta i wierzą w mity obstawiania egzotycznych lig piłkarskich w Tajlandii czy na Malediwach.
Bywają jednak i takie historie, które brzmią jak z filmu. Długaśne „taśmy” – kupony złożone z kilkunastu, a czasem nawet kilkudziesięciu zdarzeń – postawione za kilka złotych, które potrafią przynieść kilkaset tysięcy wygranej. Widzieliście je na pewno w social mediach: zrzuty ekranu z kuponami, które zaczynają się od meczów Ekstraklasy, potem wchodzą ligi niższe, siatkówka, koszykówka, egzotyka pokroju ligi w Kostaryce, a kończą się gdzieś na MLS o trzeciej w nocy. W komentarzach lawina: „Szacun!”, „Ja nigdy nie mam tyle szczęścia”, „Bukmacher płacze”. Takie kupony robią ogromne wrażenie, bo pokazują narrację od zera do bohatera – z piątaka zrobione pół miliona.
Problem w tym, że bukmacherzy nie patrzą na to w ten sposób. Dla firmy to ryzyko, bo każda taka wygrana to realny koszt, który trzeba pokryć. Dlatego w praktyce często zaczyna się procedura: najpierw dokładna kontrola kuponu, potem weryfikacja danych gracza, a bywa, że i szukanie dziury w całym. W branży mówi się o przypadkach, gdy bukmacher zakwestionował jeden mecz z taśmy, tłumacząc się „błędem kursowym” i obciął wygraną o sporą sumkę. Albo o sytuacjach, gdy zwycięzca czekał na przelew tygodniami, bo sprawdzano, czy nie korzystał z konta założonego na kogoś innego.
Takie historie są rzadkie, ale się zdarzają – można znaleźć wątki na forach czy w komentarzach pod newsami, gdzie gracze opisują swoje batalie z bukmacherami. Dla jednych to tylko anegdoty, dla innych zimny prysznic.
Zarabianie na zakładach – realia
U bukmachera zarabia garstka. Reszta napędza tę machinę.
Czy można się z tego utrzymać?
Prawdziwi zawodowcy – tacy jak Marcin – twierdzą, że tak. Ale pod jednym warunkiem: traktujesz to jak pracę na pełen etat. Albo jeszcze poważniej – jak inwestycję z ryzykiem utraty 100% kapitału.
Nie ma w tym żadnej magii.
Musisz mieć kapitał. Musisz umieć liczyć value. Musisz wiedzieć, kiedy odpuścić. Musisz mieć konta u wielu operatorów. I musisz wiedzieć, że jeśli będziesz regularnie wygrywać, prędzej czy później nałożą ci limity.
Przeczytaj również: Czy zakłady bukmacherskie są dla każdego? Kto nie powinien obstawiać?
Graj odpowiedzialnie
Według badania Pentagon Research dla Superbet 24% Polaków w wieku produkcyjnym miało do czynienia z zakładami bukmacherskimi. Wśród osób zainteresowanych sportem 27% obstawia mecze regularnie, a 25% okazjonalnie.
Dlatego tak ważne jest, że w Polsce rynek jest regulowany. Mamy 18 legalnych operatorów, którzy działają pod nadzorem Ministra Finansów, odprowadzają podatki i muszą przestrzegać określonych zasad. To nie tylko kwestia fiskusa – w regulacji chodzi też o bezpieczeństwo gracza. Masz pewność, że twoje pieniądze nie znikną nagle z konta, że wygrana zostanie wypłacona, a w razie sporu możesz odwołać się do instytucji państwowych.
Ale obok tego istnieje ogromna szara strefa – tysiące nielegalnych stron, które kuszą hasłem „gramy bez podatku”. Z zewnątrz wyglądają identycznie: te same kursy, te same sporty, często nawet lepsze bonusy. Różnica polega na tym, że grasz tam na własne ryzyko. Strona może zniknąć z dnia na dzień, bez wypłaty środków. Jeśli wygrasz duże pieniądze – nie masz żadnych gwarancji, że kiedykolwiek je zobaczysz. Jeśli przegrasz – nie masz do kogo się poskarżyć.
Według szacunków branżowych w szarej strefie wciąż krąży kilka miliardów złotych rocznie. To są setki tysięcy Polaków, którzy rejestrują się na zagranicznych serwisach, często nie zdając sobie sprawy, że łamią prawo. I choć dla wielu brzmi to jak niewinna oszczędność na podatku, w praktyce oznacza rezygnację z jakiejkolwiek ochrony.
Legalni operatorzy mają obowiązek wdrażać procedury odpowiedzialnej gry, weryfikować wiek, blokować niepełnoletnich, a także oferować limity depozytów czy możliwość tzw. samowykluczenia. Nielegalni nie mają takich skrupułów – tam każdy depozyt jest dobry, niezależnie od tego, czy masz 30 lat i stałą pracę, czy 16 lat i kieszonkowe od rodziców.
Odpowiedzialna gra to nie slogan, tylko fundament. Bukmacherka może być rozrywką – jak kino, koncert czy wyjście na piwo. Ale jeśli zaczynasz traktować ją jak sposób na życie, weź pod uwagę, że możesz przegrać wszystko.
Nie wierz w mity o „łatwej kasie”, „pewnych taśmach” i „guru z Telegrama”. Jeśli naprawdę chcesz spróbować, patrz raczej na takich jak Marcin – tych, którzy nie szukają rozgłosu i nie opowiadają bajek o Lamborghini. A najlepiej pamiętaj, że zakłady to tylko rozrywka, nie sposób na życie.
Konkretne pieniądze zarabia na tym tylko niewielka grupa. Bukmacherka jest bowiem jak rzeka – możesz złowić rybę, ale możesz też wpaść i się utopić.
Foto: shutterstock.com